poniedziałek, 7 sierpnia 2017

Opowieść budowlana / słomiana odc. 13. Żniwa i słoma na budowę.

Dziś pada deszcz. Nie lecę na budowę. Chłopaków (majstrów) nie ma i słoma zwieziona. Można uzupełniać bloga.

Trochę się nazbierało, zacznę od końca czyli najświeższych wydarzeń. A potem się uzupełni środek.

Jako że dom ze słomy to słoma potrzebna (bardzo odkrywcze). Słoma wstępnie zaklepana ROK temu u sąsiadów, u tych co ode mnie dzierżawią i ciągle po coś do nich latam. Pszenna. Żytnia najlepiej się nadająca na budowę nie występuje. Bo żyto nie występuje w okolicy. Za dobra ziemia. Trudno niech już będzie ta pszenna. Wszystko było dobrze na wiosnę jak się pszenica zieleniła. A potem było gorzej, jak pszenica przestała się zielenić i rosnąć. Bo urosła .... do kolan! Pszenica karłowata. Jakaś epidemia czy co? Teraz takie uprawiają małe wypierdki. Nie nada się, takie toto krótkie.

Ale chwila, u sąsiada po drugiej stronie płotu (znaczy siatki) rośnie takie coś wysokie, ni to pszenica, ni to żyto. Czyli wychodzi pszenżyto. A to się nada jak najbardziej. Przed żniwami w lipcu zaklepuje słomę. Sąsiad (Rudy) się ucieszył: lepiej dla niego, nie musi zbierać i zwozić. Rudy mieszka w innej wsi, a tu tylko pole uprawia. A dom niszczeje nie zamieszkany. No to dzwoni Rudy początkiem sierpnia że młóci. To akurat słoma wyschnie bo upały. A potem się sprasuje. Wszystko dogadane. Prasa ma być w piątek a w sobotę rano sąsiad najmie ludzi i zwiezie. A potem to już leci na imprezę (wesele chyba) i nie będzie miał czasu.

Koczuję na działce od piątku rana. Przygotowuje palety do układania słomy. Ok 16 dzwonie do Rudego. Nie odbiera. Zaczynam się stresować. Na polu za płotem oczywiście nic się nie dzieje. Dzwonie o 18 nie odbiera. Wpadam w lekką panikę. Muszę zwieź tę słomę do JUTRA bo w niedzielę deszcz. Sprawdzam prognozę co chwilę. A jak słoma zamoknie to się już nie nadaje na budowę. Robi się ciemno. Zostaję na działce, będę spać w przyczepie. O 21 Rudy odbiera i mi oznajmia że NIE MA prasy. Może być po niedzieli najwcześniej. Aaaaaa ratunku! Pytam Rudego czy mogę w swoim zakresie sprasować i zwieź słomę z jego pola. Mogę.

Lecę po nocy (już rozłożyłam legowisko w przyczepie, ale się ubrałam z powrotem) do sąsiada. Jeszcze nie śpią i krzątają się po podwórku. Mają światło to mogą, ja nie mam.  Prawie ryczę i błagam o sprasowanie i zwiezienie słomy z pola Rudego. Wiem że sąsiad ma prasę. Nie da rady. Ma swojej tyle że jutro będzie wozić cały dzień i pewnie jeszcze w niedzielę. I że tylko jutro (sobota) może, bo w tygodniu do pracy. Nie odejdę od tego płota/bramy. Muszę zwieź tę słomę. Sąsiad myśli intensywnie. W drugiej części wsi jest człowiek, który ma prasę. Jeździ po ludziach i zarabia. Sąsiad tłumaczy jak trafić, nr telefonu nie ma. Jest już całkiem ciemno i bardzo późno. Sąsiad mówi że nie wie czy mnie wpuszczą. Jadę po nocy, trafiam bez problemu, dobrze wytłumaczone. Podjeżdżam pod bramę. Czekam, ktoś wychodzi. Uff. No to gadam sorry ze tak późno i ze miałam wszystko dogadane i że teraz się dowiaduję że nie. I bardzo bardzo bardzo proszę żeby mi sprasował tę słomę. Pan odpowiada postara się i że być może po południu ale nie potrafi powiedzieć o której, bo nie wie jak wyjdzie. Wymieniamy się telefonami. Pan mówi że mnie nie zna, a ja że nowa tu jestem i dopiero się buduję.

Z powrotem w przyczepie. Sprasowanie to jedno, a zwiezienie? Myślę intensywnie. Na wsi wszyscy ganiają jak nakręceni. Traktory i kombajny jeżdżą w te i nazad.  Żniwa przecież, nikt nie ma czasu. Ob-sms-owuję  (jest takie słowo?) znajomych. Wszyscy wyjechali, nie dość że lato to jeszcze weekend. Na wsi najbardziej intensywny czas i praca, a w mieście wakacje.

I tak nie śpię. Mam lokatora, chrobosi się całą noc, zżera mi chleb (no nie cały) i słonecznik. Jak się go pozbyć? Od 4 rano słyszę kombajn. Jeszcze ciemno przecież, a już młócą. Wstaje za chwilę i podlewam cukinie i ogórki. Co tu robić. Koszę koniczynę. Straszny upał. Wyłażę na poddasze domu tam przynajmniej jest cień ale tak samo gorąco. Z poddasza są widoki. Na prasę i zwożone kostki parę pól dalej. Prasa... kostki... przyczepa... ktoś to zbiera układa na przyczepie i zwozi. No to biegusiem na to pole.

Akurat wyjeżdża przyczepa na drogę. Pytam: zwieziecie mi słomę. Trzeba ojca pytać. No to podchodzę do bramy. Wszelkie rozmowy tutaj prowadzi się przez płot albo bramę. No to gadam przez tę bramę że ja z tamtej budowy i ze miałam dogadane zwiezienie ale że nie ma i czy by mi nie zwieźli. Zwieźliby jak skończą zwozić swoją. Uff, to teraz do prasowego. Pamięta mnie ale się przypominam. Jak Pan skończy to tu jest to pole ze słomą. Ma Pani sznurek? Nie mam. To nie niech Pani kupi. Teraz w sobotę po południu?  A tak w sąsiedniej wsi, pojedzie pani prosto. Pokazuje mi ten sznurek. Dwa trzeba. No to lecę w te pędy po sznurek. Jest sznurek. Prasy nie ma. Teraz jeździ za domem. Drugie tyle pola. No to łażę w te i z powrotem i patrze czy już skończyli. Jeszcze nie. Na wszelki wypadek czekam pod bramą, żeby prasa nie pojechała w inną stronę.

Wreszcie! Prasa wyjeżdża, w odpowiednią stronę (moją). O tu jest wjazd na pole a ja przyniosę sznurek.  Pan zmienia sznurek, kupiłam ten mocniejszy. Trochę próbujemy. Kostki mają być mocno zgniecione. I zróbmy większe. Pierwsze kostki się rozlatują. To może jednak za mocno? E nie, to przez zmianę sznurka. Robimy wielkie kostki chyba mają z metr. Jedna długość pola i zmieniamy na trochę mniejsze. Chłopaki - majstry  życzyli sobie różne rozmiary, Kolejna długość pola i znowu zmieniamy. Trochę to trwa bo nikt wcześniej nie miał życzeń co do rozmiarów kostek. Teraz znowu za krótkie albo się rozsypują. Ostatnia zmiana i już nie kombinujemy. Dobra idzie, ja też chodzę (w sandałach po ściernisku) za prasą i liczę kostki do 500. Więcej niż połowa pola.

Prasa

Kostki
Widok na wieś


Widok na dom (w budowie)
Ok 19 kończymy prasowanie. To teraz lecę pod tę bramę żeby zwozili słomę. Właśnie wyjeżdża traktor a nawet dwa i dwie przyczepy. Tutaj taka moda na wsi że ma się dwa traktory. Tego zakumać nie mogę po co dwa traktory. Sąsiad ten od dzierżawy to ma trzy traktory i wszystkie trzy stały na polu jak prasowali i zwozili słomę.

Ojciec i dwóch synów (dorosłych) ładują słomę na dwie przyczepy. Podjeżdża pod dom jedna przyczepa. Gdzie to ładować? Pan (ojciec) ogląda. Na poddasze się nie da, nie podjedzie, usypana skarpa i za wysoko. To tylko na parter przez dziury na okna. Palet i tak nie wystarczy. Włażę na kostki i układam u góry pod sam sufit. Strasznie dużo tych kostek. Kolejne przyczepy, nie bardzo jest gdzie zmieścić te 500 kostek. Ja tylko jedna u góry, jeden syn podaje z przyczepy, dwóch na dole. Ciemno już całkiem, chcą skończyć wozili dzisiaj całe popołudnie. Kostki układają byle jak na dole. Włażę na jedną i spadam na beton i paletę. Nic mi się nie stało ale już nie wyłażę, a ojciec i chłopaki układają ostrożniej. Kończymy ok 21.30. Dobrze że księżyc prawie w pełni, jasna noc. Inaczej byśmy nie dali rady.

Chłopaki cały czas nic się nie odzywają, gada tylko ojciec. Hmm dziwne te układy. Chłopaki odjeżdżają. Chwilę gadam z ojcem. O budowaniu z drewna tak jak dawniej budowali. I ze słomy. Pani a jakby ktoś to podpalił? Co by komu to dało? Tłumaczę że słoma do środka a zewnątrz i od środka się otynkuje gliną i będzie nie palne. Kurcze biorą mnie na poważnie. Nie wydziwiają że ja wydziwiam że dom ze słomy. I chyba mają mnie za swoją, nie zdzierają ze mnie nieprzyzwoicie  jak z obcej miastowej. Dobre strony ganiania po wsi. Albo ganiania z kosą ręczną/ starodawną w koniczynie 😄

Wypchany dom słomą od wschodu

Od południa

Od środka
Rozpaczliwie potrzebuję się umyć, jadę do miasta do łazienki. Mycie w wiaderku mi dziś nie wystarczy. Przyjadę jutro (w niedzielę) rano, zabezpieczyć słomę przed deszczem od zachodu.





5 komentarzy:

  1. Mam wrażenie, że ta budowa to jakaś ekstremalna próba charakteru. Jak to przeżyjesz to już nic Cię nie złamie. Myślę że kobieta sama na budowie ma trudniej niż facet, bo za sam ten fakt ma mniej respektu. Na innym blogu kobieta sama remontująca dom w pewnym momencie (nie takim znowu krótkim) musiała do domu wchodzić przez okno, bo zamontowane przez fachowców drzwi nie dały się otworzyć. Już nie wspomnę, że gliniane tynki robiła trzy razy. Ech... scyzoryk się w kieszeni otwiera.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo Ci dziękuję za ten komentarz. Sama baba na budowie - temat rzeka. Owszem ma trudniej. Wszystko zależy, najwięcej od nastawienia. Napiszę osobnego posta, bo mi się trochę przemyśleń zebrało, dzięki Twojemu komentarzowi. Póki co noża nie otwieram :)

      Usuń
  2. O matko, jestem pod wrażeniem, gratuluję i trzymam kciuki. A myślałam, że to ja jestem dzielna, bo często sama w domu i po przyjeździe z miasta, a i przed pracą ogarnąć muszę zwierzęta, porody, czasem karmienie z butelki, dojenie i takie tam inne - czyli stado kóz. Budowa też była - taka tradycyjna i jeszcze nie skończona, ale jednak z facetem w roli głównej.
    Fajnie się czyta i będę zaglądać :)

    OdpowiedzUsuń
  3. No pewnie że jesteś dzielna i to jak! Ogarnąć stado kóz i jeszcze lecieć do pracy do miasta. Podziwiam i też trzymam kciuki. I też będę zaglądać. Pozdrowienia

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo fajny wpis. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń