sobota, 19 sierpnia 2017

Nieustępliwa mądrość ziemi. Łopian i moja ignorancja

Mądre kobiety mówią że na swojej ziemi wyrasta to czego potrzebują jej mieszkańcy. Sama ziemia wie co cię uleczy lub co jest ci najbardziej potrzebne. Usłyszałam to na własne uszy  już dwa razy od najmądrzejszych kobiet jakie znam: od Utygan http://utygan.blogspot.com/  i ostatnio od Krystyny http://krycor.blogspot.com/

Mam  zatrzęsienie czarnego bzu. Czarny bez - wiadomo, leczniczy jest. Robię soki. Ładny jest bez i bardzo go lubię.

Ale nie tylko bez jest leczniczy. Chwaściory też. No właśnie chwasty. Odkąd mam tę ziemię (będzie trzeci rok) rozpanoszyly się chwasty o wielkich liściach. Koszenie nic nie daje. Jak były liście to są nadal i jeszcze więcej, skoszone jeszcze szybciej odrastały. Najpierw myślałam że to koński szczaw - wielkie ogromniaste liście. Ale w tym roku, pojawiły się kwiaty i owoce kolczaste, takie co się czepiają niemożebnie do wszystkiego i odlepić ich nie można. Aaaa no to koński szczaw to nie jest, oset jakiś czy co.

Z pomocą przyszła Marta. To łopian jest. Aaa łopian i zabieram się ja dziś za szukanie sposobów jakby się tu dziada pozbyć. I co? Ano na początku znajduję że napar z łopianu odstrasza gąsienice. Te na kapuście albo może przede wszystkim też. Ale to jeszcze nic.
Sokiem nalewkami odwarami i naparami z łopianu leczono .....łuszczycę. Łuszczycę! Przecież ja toto mam od zawsze (od 7 roku życia). Autoimmunologiczne dziadostwo, co to się zaostrza od czasu do czasu. A najbardziej na stres. Stresów ci u mnie pod dostatkiem, albo jeszcze więcej, odkąd się boksuję z budową. No to się zaostrzyło, akurat w środku lata.

A tu taki łopian podchodzi pod nos, dosłownie pod nos i pod nogi, bo wlazł mi prawie do przyczepy, ze wszystkich stron otoczył i mówi: no weźże mnie, no lecz się. A ja nic. Albo jeszcze gorzej kombinuje jakby go wysiudać sprzed tego nosa. W międzyczasie kombinuje jakby to żywokost zasadzić (już zasadziłam, od Krystyny dostałam), jakby tu wiesiołka posiać. A pod samym nosem rośnie mi lekarstwo.

Łopian pajęczynowaty
Źródło: wikipedia

Łopian pajęczynowaty - kwiatostan
Źródło: wikipedia




















Łopian ma też działanie antybakteryjne, grzybobójcze, przeciwzapalne, moczopędne i napotne. Uznany jako środek czyszczący krew i regulujący przemianę materii. Surowcem są głównie korzenie w pierwszym roku (bo to roślina dwuletnia jest) przed kwitnięciem. Ale też koszyczki kwiatów.
Według dr Różańskiego:
W medycynie ludowej przetwory z łopianu są używane w leczeniu nie tylko schorzeń skórnych, ale również reumatyzmu, zaburzeń metabolicznych, nieżytów przewodu pokarmowego i skąpomoczu.
Źródło: http://rozanski.li/318/czy-lopian-arctium-lappa-l-dziala/

Łopian uprawia się (to ci dopiero) jako warzywo! W Chinach i Japonii. A Indianie Irokezi suszyli korzenie łopianu i gromadzili na zimę. W UK z korzeni łopianu i mniszka robi się napój (coś jak coca-cola).

Według Anastazji rośliny które się sieje na swojej ziemi, najpierw trzeba potrzymać w ustach, nabierają wtedy wiedzy o tym, co nam potrzebne, jak nas leczyć. One wiedzą bez tego i te nieposiane, jak nas leczyć i co potrzebujemy. Tylko my je ignorujemy.  A przynajmniej ja 😃


środa, 16 sierpnia 2017

Warsztaty permakulturowe w Raju na Podlasiu

Nie samą budową żyje człowiek. Czasem ją rzuca i pędzi do dobrych ludzi po wiedzę, życzliwość, wymianę doświadczeń, atmosferę, po "bycie" razem, po wspólną pracę. Pędzi do Raju. Do Krystyny / Gorzkiej Jagody na Podlasie:
http://krycor.blogspot.com/
do najpiękniejszego ogrodu permakulturowego, biodynamicznego naturalnego, harmonijnego.
I chłonie, chłonie, chłonie piękno, harmonię, życzliwość, gościnność i praktyczną wiedzę.
Żywopłot głogowo-bukszpanowy przy alei wjeździe do Raju
Ach co to były za warsztaty. Wielka wdzięczność dla Krystyny za bezinteresowne dzielenie się wiedzą, najlepszą, bo praktyczną wypróbowaną i "doświadczoną" na sobie. Wielka wdzięczność za zaproszenie do swojego ogrodu i do swojego domu, do swojego Raju. Bo to prawdziwy Raj, zbudowany przez te 20 lat. Nie do wiary, obok tylko pusta łąka. Tak tu było opowiada Krystyna tylko łąka i ugór na którym nie chciało nic rosnąć. A dziś niebiański ogród obfitości w kwiaty, warzywa, zioła, drzewa, owoce i piękno, i harmonię. I niemal samowystarczalny. Z kurami i trzema owcami.

Kawałek Raju z wejściem do domu

I była szkoła taka prawdziwa, z dzwonkiem na lekcje. I były lekcje w altanie przy stole, z tablicą w formie dużego papieru pakowego. I świetnie przygotowana Krystyna z notatkami i zasadami permakultury. A najważniejsze, absolutnie najważniejsze podkreślała Krystyna jest filozofia, podejście: szacunek i miłość do Matki Ziemi. Bo człowiek jest częścią wielkiego organizmu Ziemi. Nie jest jej panem, jest cząstką jestestwa. A z tego wynika TROSKA o ziemię. I troska o ludzi.

Nasza szkoła w altanie

Droga do szkoły
















12 zasad projektowania permakulturowego było tak jasno i prosto podane i poparte tyloma przykładami. Z własnego ogrodu. A ile wskazówek i podpowiedzi do ogrodu. W wersjach na ziemię gliniastą albo piaszczystą albo ze spadkiem.

I zalecenia praktyczne, po tylu przykładach, jeszcze zalecenia praktyczne! Ogólne dla wszystkich:
- bez chemii,
- dużo próchnicy tj materii organicznej
- polecane wały
- niektóre baaaaaaaardzo mocarne ziółka np pokrzywa żywokost  rumianek ogórecznik i inne
- obwódki w kwiatów na rabaty warzywne.
Prawda że proste?

Utopiona wieża ziemniaczana w nasturcjach
Kwiatowo - to tylko mały fragmencik


Wrzosy pod oknem






















I byli ludzie. Wspaniali. Młody Mistrz Patryk Elf z fraktalami i mieszankami nasion. I Ewa z 13-arowego ogrodu na którym jest wszystko. Mistrzyni Kuchni i Ogrodu. Czy Ewa czegoś nie potrafi? No może odpalić piły spalinowej nie umie, poza tym wszystko. I Piotr - codzienne świeże dostawy grzybów. Czy Piotr czegoś nie potrafi naprawić? Nie ma takiej rzeczy. I chłopaki z Alei Cedrowych. Tyle idei i pomysłów. I życie w rodowej osadzie, to naprawdę możliwe! Życie według Anastazji. I profesjonalna ogrodniczka Marcelina z najmłodszą uczestniczką - roczną. I Krystyna i Marek, cudownie spokojni, cudownie piękni. I Marta moja towarzyszka podróży ogrodniczka leśno działkowa. Dziękuję za pachnące prezenciki Marto. I Gospodarz Pierre ciągle w ruchu, ciągle w ogrodzie. Czy ktoś zgadłby że ma ponad 75 lat ? Migdy w życiu, najwyżej 50.



Instrukcje francusko - polskie

Aż tyloma samochodami przyjechaliśmy



















I wspólna praca. W ogrodzie albo kuchni a chłopaki w szopie przy drewnie. To była wielka przyjemność! A nie praca. I jakoś dziwnym trafem tyle rzeczy zostało zrobionych. Parę  mitów obalonych. Np ten że gdzie kucharek sześć tam nie ma co jeść. Kobitki wspólnie gotowały kroiły obierały myły i się cieszyły że są razem.


Wicie pachnących wianków  z żubrówki

I ta wielka dbałość Krystyny o to żeby wiedza trafiła do wszystkich. Jak coś powiedziała w kuchni np o wytwarzaniu dziegciu to jeszcze raz powtarzała w altanie, żeby chłopaki też słyszeli. Z anielską cierpliwością odpowiadała na najgłupsze pytania np jak wyhodować borówki na zasadowej glebie i powtarzała  przepisy na ocet albo na spirale ziołową, które zioła u góry, które na dole spirali.


Skrzynia ziołowa z rękami
Dyżurny ogrodnik




















I kolejna z mądrości Krystyny: wiemy że jest zło, wiemy że są chemiczne opryski i niszczenie Ziemi, ale się tym nie napawamy. nie roztrząsamy, ignorujemy i robimy swoje. Troszczymy się o Ziemię.
No to róbmy swoje.

DZIĘKUJĘ Krystynie i Wam Kochani. Róbmy swoje.

czwartek, 10 sierpnia 2017

Sama baba na budowie, czyli z potyczek inwestorki

Po komentarzu Sylwii:

"Myślę że kobieta sama na budowie ma trudniej niż facet, bo za sam ten fakt ma mniej respektu. Na innym blogu kobieta sama remontująca dom w pewnym momencie (nie takim znowu krótkim) musiała do domu wchodzić przez okno, bo zamontowane przez fachowców drzwi nie dały się otworzyć. Już nie wspomnę, że gliniane tynki robiła trzy razy. Ech... scyzoryk się w kieszeni otwiera."

za który bardzo dziękuję, ciągle chodzi za mną: jak to jest z tą babą na budowie samą.

Ano zachciało się babie budować (w dodatku ze słomy) to teraz ma.
Jest straszno i przerażająco czasem i beznadziejnie i stresowo (to zawsze na bank - codziennie coś), czasem się ma dość wszystkiego, czasem śmiesznie, a czasem radośnie a czasem duma rozpiera. Pełny wachlarz. Do wyboru (niekiedy ograniczonym) do koloru. Tylko nudno nie ma nigdy. To gwarantowane.

Najgorszy jest ten strach. O matko jak ja się bałam tej budowy. Niepotrzebnie. Od decyzji (2013) do wbicia łopaty (2017) trochę czasu upłynęło. Dojrzewałam sobie 😃. Równocześnie dojrzewały sobie papiery projekty podłączenia i pozwolenia. Nawet na ogrodzenie musiałam mieć pozwolenie - uwierzycie?

O strachu i nastawieniu: przez pewien czas było tak: jak głupia baba nie mająca pojęcia o budowie sobie poradzi? Z naciskiem że sobie nie poradzi. Największy błąd.

I było szukanie pomocników, co pojęcie mają większe. No i był taki jeden znajomy jak on mi to pomoże, bo przecież na budowie się zna jak nikt inny. Według niego: fundamenty zrobimy sami (znaczy z lokalną ekipą), bo przecież on ma ekipę, drewno ma sprawdzone to też nie będzie problemu. Tylko niech z tą słomą zrobią ci z Lublina. Uwierzyłam. Kolejny  błąd.
Przyszło do budowania, okazuje się że ekipy do fundamentów nie ma. Zostałam z niczym (a raczej z nikim), nie miał kto zrobić fundamentów. Drewna też nie ma. Tego wielkiego pomocnika co się miał zajmować budową, fachowcami, materiałami w dobrej cenie, nie było ani razu na budowie - zero.
Koniec końców to była dobra lekcja odpowiedzialności za którą jestem wdzięczna.

Tak oto wreszcie dotarło do mnie, że budować owszem będę samodzielnie. I z wszystkimi problemami muszę się zmierzyć sama. Budowę wzięłam w swoje ręce. Nareszcie! Nie było lekko ale było lepiej, klarowniej, że budowa zależy ode mnie. Owszem wielka odpowiedzialność, ale też poczucie siły takiej wewnętrznej.

Według innego znajomego: sama baba to od razu do odstrzału. W sensie łatwy cel do wykiwania przez fachowców. Więc pytam jeszcze kogoś innego: jak to jest na z tymi babami na budowie: czy baby się nie słucha. I opowiedział mi przypowieść: jak to koledzy wiedząc że nadzorować robotę będzie baba, poszli na łatwiznę "a co to tam baba wie", i nie będą robić tak jak należy, pójdą po bandzie. I jak ta kobita przyjechała na budowę, ustawiła cwaniaczków tak że im szczęki pospadały i zabrali się biegusiem za porządną robotę. A ten mój znajomy miał ubaw po pachy. Nie powiem budujące wielce.

A tu opowieść o innej kobiecie budowniczym, co to ustawiała wykonawców:
http://niedlaidiotow.blog.pl/archiwa/919

Mój ulubiony fragmencik:
Szefowa, jak mamy przygotować tynk? Bo w projekcie nie ma o tym ani słowa? Roześmiałam się i  spytałam: – Jak długo pracujecie na budowie? Ponad 10 lat i nie umiecie tynku z worka rozrobić? No to chodźcie chłopaki, pokażę wam. Poszliśmy, tynk wsypany do kastry, włączyłam mieszadło, szlauch z wodą i po chwili tynk był gotowy. Żartem powiedziałam, że jak chcą, to wezmę kielnię i popracuję z nimi by widzieli, jak zarzucać go na ścianę. Nie chcieli.

No dobrze może i kierowników budów i inżynierów budowy kobiet nie ma wiele. Ale znam wiele kobiet mężatek, które same budowały/zajmowały się  budową, bo mąż nie mógł/nie chciał/ nie umiał /nie miał czasu/ zarabiał kasę. W tym moja osobista siostra. Wybudowała dom sama, będąc w ciąży. Jasne że nie pracowała fizycznie na budowie, ale wszystko było na jej głowie: projekty uzgodnienia, pozwolenia, fachowcy, materiały itp. Mąż ledwo miał pojęcie gdzie ten dom jest, ale zarabiał kasę. No i nie miała problemów z finansami. Ja mam ciut inaczej muszę zarabiać i wydawać na budowę 😃

A tu żeby nie było że tylko moja siostra, dziennik budowy prowadzony przez kobitkę;
http://forum.muratordom.pl/showthread.php?172811-Kup-pan-ceg%C5%82%C4%99-czyli-nasze-budowanie-%C5%9Bwiata-dziennik-budowy

Jak już jestem przy muratorze, forum muratora lektura obowiązkowa i ogłoszenia na olx, materiały i fachowcy. Lektura uzupełniająca: Poradnik majstra budowlanego, takie drobne 900 stron. Jeszcze nie umiem na pamięć, ale czasem zaglądam. Podręczniki budowania słomiano - glinianego przeczytane, po parę razy. Brak podstaw budowlanych nadrabiam w przelocie między pracą a budową (i zadając inteligentne pytania pt co to jest podbetonka 😄)

O tym jak było śmiesznie. Kier bud na budowie uzgadnia coś z majstrem (pseudo majstrem z ekipy fundamentowej nr 1), ja twardo idę z nimi, ale gadają między sobą, ja cóż takie sobie powietrze. Ale potem brałam notatnik i długopis i zapisywałam te uzgodnienia. Jak czegoś nie rozumiałam. nie wiedziałam to się po prostu pytałam. No i co z tego że nie wiedziałam co to podbetonka. To w końcu moja budowa. I się uczyłam uczyłam uczyłam praktycznie oczywiście.

Był mi potrzebny hydraulik na ten tychmiast na etapie zasypywania fundamentów piaskiem, żeby rzucił okiem na ułożone rury do kanalizacji. Obdzwoniłam kilku. Ten z którym się umówiłam nie przyjechał (jak zwykle nie miał czasu) przysłał innego. I przychodzi taki żigolak (w wieku średnim ) wystrojony i wypachniony jak na... jedno słowo mam dosadne ale pominę milczeniem, nie, nie randka coś znacznie mniej romantycznego. Ale widzi babę w ubłoconych portkach, koszuli flanelowej w kratkę i młotkiem w ręku.   I odtąd wszelki słuch o nim zaginął 😃 A co może miałam występować na tym fundamencie w szpilkach i wydekoltowanej obcisłej kiecce? Z tym młotkiem do kompletu.

Wiele się na tej budowie nauczyłam: pokory, odpuszczania czasem, pogodzenia się że nie zawsze jest tak jak chciałam, że mimo planowania zawsze jest coś na wczoraj za późno, że na dobrych fachowców trzeba czekać, że się ciągle coś tam nie zgadza, że są poślizgi, że dostawy się opóźniają.
Umiem machać łopatą, ładować piasek na taczkę, wkręcać wkręty i takie tam drobiazgi,  a jak trzeba było rozładowywałam worki z zaprawą (nosiłam) i palety z HDS-a. Wiem co to podbetonka, chudziak, krokiew i podwalina. Mam świadomość że jeszcze długa droga przede mną, że nie wiem wszystkiego ot tylko ciut. Ale teraz ufam że będzie dobrze...

Tak więc dziewczyny starsze i młodsze, niech to, że akurat teraz jesteście same, nie powstrzymuje Was od spełniania marzeń, o domu, o remoncie, o ogrodzie, o czymkolwiek. Może nie będzie łatwo, może nie będzie lekko, ale dacie radę.

I powiem Wam w sekrecie: dla wszystkich budowa jest stresująca, dla chłopów też.


poniedziałek, 7 sierpnia 2017

Opowieść budowlana / słomiana odc. 13. Żniwa i słoma na budowę.

Dziś pada deszcz. Nie lecę na budowę. Chłopaków (majstrów) nie ma i słoma zwieziona. Można uzupełniać bloga.

Trochę się nazbierało, zacznę od końca czyli najświeższych wydarzeń. A potem się uzupełni środek.

Jako że dom ze słomy to słoma potrzebna (bardzo odkrywcze). Słoma wstępnie zaklepana ROK temu u sąsiadów, u tych co ode mnie dzierżawią i ciągle po coś do nich latam. Pszenna. Żytnia najlepiej się nadająca na budowę nie występuje. Bo żyto nie występuje w okolicy. Za dobra ziemia. Trudno niech już będzie ta pszenna. Wszystko było dobrze na wiosnę jak się pszenica zieleniła. A potem było gorzej, jak pszenica przestała się zielenić i rosnąć. Bo urosła .... do kolan! Pszenica karłowata. Jakaś epidemia czy co? Teraz takie uprawiają małe wypierdki. Nie nada się, takie toto krótkie.

Ale chwila, u sąsiada po drugiej stronie płotu (znaczy siatki) rośnie takie coś wysokie, ni to pszenica, ni to żyto. Czyli wychodzi pszenżyto. A to się nada jak najbardziej. Przed żniwami w lipcu zaklepuje słomę. Sąsiad (Rudy) się ucieszył: lepiej dla niego, nie musi zbierać i zwozić. Rudy mieszka w innej wsi, a tu tylko pole uprawia. A dom niszczeje nie zamieszkany. No to dzwoni Rudy początkiem sierpnia że młóci. To akurat słoma wyschnie bo upały. A potem się sprasuje. Wszystko dogadane. Prasa ma być w piątek a w sobotę rano sąsiad najmie ludzi i zwiezie. A potem to już leci na imprezę (wesele chyba) i nie będzie miał czasu.

Koczuję na działce od piątku rana. Przygotowuje palety do układania słomy. Ok 16 dzwonie do Rudego. Nie odbiera. Zaczynam się stresować. Na polu za płotem oczywiście nic się nie dzieje. Dzwonie o 18 nie odbiera. Wpadam w lekką panikę. Muszę zwieź tę słomę do JUTRA bo w niedzielę deszcz. Sprawdzam prognozę co chwilę. A jak słoma zamoknie to się już nie nadaje na budowę. Robi się ciemno. Zostaję na działce, będę spać w przyczepie. O 21 Rudy odbiera i mi oznajmia że NIE MA prasy. Może być po niedzieli najwcześniej. Aaaaaa ratunku! Pytam Rudego czy mogę w swoim zakresie sprasować i zwieź słomę z jego pola. Mogę.

Lecę po nocy (już rozłożyłam legowisko w przyczepie, ale się ubrałam z powrotem) do sąsiada. Jeszcze nie śpią i krzątają się po podwórku. Mają światło to mogą, ja nie mam.  Prawie ryczę i błagam o sprasowanie i zwiezienie słomy z pola Rudego. Wiem że sąsiad ma prasę. Nie da rady. Ma swojej tyle że jutro będzie wozić cały dzień i pewnie jeszcze w niedzielę. I że tylko jutro (sobota) może, bo w tygodniu do pracy. Nie odejdę od tego płota/bramy. Muszę zwieź tę słomę. Sąsiad myśli intensywnie. W drugiej części wsi jest człowiek, który ma prasę. Jeździ po ludziach i zarabia. Sąsiad tłumaczy jak trafić, nr telefonu nie ma. Jest już całkiem ciemno i bardzo późno. Sąsiad mówi że nie wie czy mnie wpuszczą. Jadę po nocy, trafiam bez problemu, dobrze wytłumaczone. Podjeżdżam pod bramę. Czekam, ktoś wychodzi. Uff. No to gadam sorry ze tak późno i ze miałam wszystko dogadane i że teraz się dowiaduję że nie. I bardzo bardzo bardzo proszę żeby mi sprasował tę słomę. Pan odpowiada postara się i że być może po południu ale nie potrafi powiedzieć o której, bo nie wie jak wyjdzie. Wymieniamy się telefonami. Pan mówi że mnie nie zna, a ja że nowa tu jestem i dopiero się buduję.

Z powrotem w przyczepie. Sprasowanie to jedno, a zwiezienie? Myślę intensywnie. Na wsi wszyscy ganiają jak nakręceni. Traktory i kombajny jeżdżą w te i nazad.  Żniwa przecież, nikt nie ma czasu. Ob-sms-owuję  (jest takie słowo?) znajomych. Wszyscy wyjechali, nie dość że lato to jeszcze weekend. Na wsi najbardziej intensywny czas i praca, a w mieście wakacje.

I tak nie śpię. Mam lokatora, chrobosi się całą noc, zżera mi chleb (no nie cały) i słonecznik. Jak się go pozbyć? Od 4 rano słyszę kombajn. Jeszcze ciemno przecież, a już młócą. Wstaje za chwilę i podlewam cukinie i ogórki. Co tu robić. Koszę koniczynę. Straszny upał. Wyłażę na poddasze domu tam przynajmniej jest cień ale tak samo gorąco. Z poddasza są widoki. Na prasę i zwożone kostki parę pól dalej. Prasa... kostki... przyczepa... ktoś to zbiera układa na przyczepie i zwozi. No to biegusiem na to pole.

Akurat wyjeżdża przyczepa na drogę. Pytam: zwieziecie mi słomę. Trzeba ojca pytać. No to podchodzę do bramy. Wszelkie rozmowy tutaj prowadzi się przez płot albo bramę. No to gadam przez tę bramę że ja z tamtej budowy i ze miałam dogadane zwiezienie ale że nie ma i czy by mi nie zwieźli. Zwieźliby jak skończą zwozić swoją. Uff, to teraz do prasowego. Pamięta mnie ale się przypominam. Jak Pan skończy to tu jest to pole ze słomą. Ma Pani sznurek? Nie mam. To nie niech Pani kupi. Teraz w sobotę po południu?  A tak w sąsiedniej wsi, pojedzie pani prosto. Pokazuje mi ten sznurek. Dwa trzeba. No to lecę w te pędy po sznurek. Jest sznurek. Prasy nie ma. Teraz jeździ za domem. Drugie tyle pola. No to łażę w te i z powrotem i patrze czy już skończyli. Jeszcze nie. Na wszelki wypadek czekam pod bramą, żeby prasa nie pojechała w inną stronę.

Wreszcie! Prasa wyjeżdża, w odpowiednią stronę (moją). O tu jest wjazd na pole a ja przyniosę sznurek.  Pan zmienia sznurek, kupiłam ten mocniejszy. Trochę próbujemy. Kostki mają być mocno zgniecione. I zróbmy większe. Pierwsze kostki się rozlatują. To może jednak za mocno? E nie, to przez zmianę sznurka. Robimy wielkie kostki chyba mają z metr. Jedna długość pola i zmieniamy na trochę mniejsze. Chłopaki - majstry  życzyli sobie różne rozmiary, Kolejna długość pola i znowu zmieniamy. Trochę to trwa bo nikt wcześniej nie miał życzeń co do rozmiarów kostek. Teraz znowu za krótkie albo się rozsypują. Ostatnia zmiana i już nie kombinujemy. Dobra idzie, ja też chodzę (w sandałach po ściernisku) za prasą i liczę kostki do 500. Więcej niż połowa pola.

Prasa

Kostki
Widok na wieś


Widok na dom (w budowie)
Ok 19 kończymy prasowanie. To teraz lecę pod tę bramę żeby zwozili słomę. Właśnie wyjeżdża traktor a nawet dwa i dwie przyczepy. Tutaj taka moda na wsi że ma się dwa traktory. Tego zakumać nie mogę po co dwa traktory. Sąsiad ten od dzierżawy to ma trzy traktory i wszystkie trzy stały na polu jak prasowali i zwozili słomę.

Ojciec i dwóch synów (dorosłych) ładują słomę na dwie przyczepy. Podjeżdża pod dom jedna przyczepa. Gdzie to ładować? Pan (ojciec) ogląda. Na poddasze się nie da, nie podjedzie, usypana skarpa i za wysoko. To tylko na parter przez dziury na okna. Palet i tak nie wystarczy. Włażę na kostki i układam u góry pod sam sufit. Strasznie dużo tych kostek. Kolejne przyczepy, nie bardzo jest gdzie zmieścić te 500 kostek. Ja tylko jedna u góry, jeden syn podaje z przyczepy, dwóch na dole. Ciemno już całkiem, chcą skończyć wozili dzisiaj całe popołudnie. Kostki układają byle jak na dole. Włażę na jedną i spadam na beton i paletę. Nic mi się nie stało ale już nie wyłażę, a ojciec i chłopaki układają ostrożniej. Kończymy ok 21.30. Dobrze że księżyc prawie w pełni, jasna noc. Inaczej byśmy nie dali rady.

Chłopaki cały czas nic się nie odzywają, gada tylko ojciec. Hmm dziwne te układy. Chłopaki odjeżdżają. Chwilę gadam z ojcem. O budowaniu z drewna tak jak dawniej budowali. I ze słomy. Pani a jakby ktoś to podpalił? Co by komu to dało? Tłumaczę że słoma do środka a zewnątrz i od środka się otynkuje gliną i będzie nie palne. Kurcze biorą mnie na poważnie. Nie wydziwiają że ja wydziwiam że dom ze słomy. I chyba mają mnie za swoją, nie zdzierają ze mnie nieprzyzwoicie  jak z obcej miastowej. Dobre strony ganiania po wsi. Albo ganiania z kosą ręczną/ starodawną w koniczynie 😄

Wypchany dom słomą od wschodu

Od południa

Od środka
Rozpaczliwie potrzebuję się umyć, jadę do miasta do łazienki. Mycie w wiaderku mi dziś nie wystarczy. Przyjadę jutro (w niedzielę) rano, zabezpieczyć słomę przed deszczem od zachodu.