niedziela, 21 sierpnia 2016

Kompostownik miejski

Za każdym razem jak wyrzucałam zielsko do kosza, (tego to jem dużo, to i wyrzucam dużo odpadków),  to jakoś tak serce bolało, że się tyle dobra marnuje. I że jak już będę mieszkać na hektarach to będę kompostować, a nie marnować. Ale kiedy ja będę mieszkać na hektarach? Dom ze słomy się projektuje jeszcze.
No przecież musi być jakiś sposób TERAZ na kompostowanie. No i szukałam kompostownika kuchennego w internecie. Znalazłam, a jakże, małe toto jak kubek (no dobra taki większy kubek), co to się zmieszczą dwa ogryzki i może skórka z banana, a drogi!!!! Szukam dalej, Ta dam! I znalazłam -
wiaderko do bokashi:


Z kranikiem i z EM (efektywnymi mikroorganizmami)

Ale po co mi kranik? Będę ten mój kompost miejski wywozić na hektary za każdym razem, jak będę jechać (ostatnio prawie codziennie). A o EM Gorzka Jagoda wypowiadała się nader ostrożnie. Może by tak spróbować bez kranika i EM?

I oto jest mój kompostownik miejski:
Dwa wiaderka (15 l), jedno z pokrywką i z dziurkami własnej roboty. Z dziurkami wkładamy do środka, do drugiego wiaderka.





Dziurki są po to, żeby w dolnym wiaderku gromadził się płyn, no i do dostępu tlenu do rozkładającego się zielska.

Inwestycja 17,80 zł, nie licząc błagania B. o dziurki :)

Trochę upierdliwe to szczelne zamykanie, ale zawsze to lepsza pokrywka niedomknięta nawet niż nic, (jak do tej pory na koszu na śmieci), to tak a propos muszek owocowych. Jak się szczelnie zamknie (dociśnie) muszki owocowe nie maja prawa się dostać.

Kompostownik miejski jak znalazł, bo dziś robiłam produkcję soku bzowego.
Sok bzowy po pasteryzacji

Tyle wyszło z jednego wiaderka 10 l narwanego bzu. A zostało jeszcze zatrzęsienie bzu na krzakach.


1 komentarz: