Dojeżdżając do działki: Skąd ten dym? Co się pali? Łęty po
ziemniakach? Nie to jeszcze nie czas. I wtedy zobaczyłam: słoma się pali. Dwa
pola dalej od mojego rancza. Wystrzeliłam z samochodu, podbiegłam przez pole do gościa.
- Pali Pan słomę?
- Bo nie potrzebuję (i widłami dokłada do ognia).
- A ja chętnie wezmę
- Ale jak Pani weźmie?
- No jakoś
wezmę,
- Ale za późno (a jeszcze nie wszystko się paliło i dodaje
tymi widłami do ognia)
Młody Sąsiadów akurat zwoził ich słomę. Facet od palącej się
słomy zatrzymał traktor Młodego
- Bo Pani chce słomę
Na to wyszła Sąsiadka (mieszkają po drugiej stronie drogi)
- To Pani przywieziemy tej słomy, pani pokaże, gdzie pani
złożyć.
I tym sposobem mam słomę na ściółkowanie. Już przywieziona w moje chaszcze. (Zdjęcie zamieszczę).
Zapasy słomy, to niebieskie to na kabel na prąd |
Słoma między bzami, przykrywa przez Sąsiadów |
Ale zapobiec spalaniu nie udało się.
No przecież nie wyskoczę z tekstem: życie biologiczne w
glebie ginie itd. Jedyne co mogę powiedzieć to że wezmę słomę. A i tak gość (stary
kawaler jak zeznawała Sąsiadka, zdziwaczały jakiś ma swoje sposoby i już) spalił do ostatniego źdźbła, zbronował spopielałe pozostałości (chyba
jeszcze gorące) i pojechał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz